25 utraconych skarbów, które jeszcze nie zostały odnalezione. Tak są ciekawe i ekscytujące książki i filmy o poszukiwaczach przygód, które udają się na poszukiwanie skarbów. Ich nie straszą czyhające na każdym kroku zagrożenia, oni wpadają w różne tarapaty i w końcu znajdują niezliczone bogactwa! Ale poważnie te historie

prof. Adam Czesław Dobroński Powracam do „skarbów” znalezionych w ubiegłym roku w rozbieranym starym domu przy ul. Klonowej, w dawnym mieście kolejarzy - Starosielcach. Do dr. Krzysztofa Jakubowskiego trafiły między innymi: szykowna, mała walizeczka z bogatym wyposażeniem oraz dwie czapki polskich korporacji akademickich Śniadecia i Leonidania. Ta pierwsza korporacja powstała w Wilnie w 1926 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego, kilku jej członków pochodziło z naszego regionu i tu pracowało zaszczytnie po wojnie ( Jan Bagan - przychodnie kolejowe, profesorowie AMB Wacław Dzieszko, Zygmunt Kanigowski i Aleksander Krawczuk, zasłużony w szpitalnictwie wojskowym Alfons Prus, dyr. szpitala w Grajewie Kazimierz Stańczuk). Leonidania powstała również w Wilnie w 1927 r. wśród studentów medyków, kilku jej burszów i filistrów po wojnie zasiliło szpitale na Białostocczyźnie, z nich najbogatszą biografię miał wspomniany już prof. W. Dzieszko oraz dr med. ordynator Władysław Giedrojć-Juraha. Niestety, nasza wiedza o korporacjach akademickich wciąż nie jest pełna, ten temat był skazany na przemilczenie w PRL. Korporacje jednak odrodziły się, czy skupiają i osoby w terenów województwa podlaskiego? Pan dr K. Jakubowski ma inny kłopot, obie czapki (haftowane dekle, ładna kompozycja barw) są bardzo zniszczone, ich renowacja wymaga dużych zachodów i finansów też. Polacy w Petersburgu Tom o takim tytule wydał w 1984 roku prof. Ludwik Bazylow, a wybrane wątki prezentował nam na wykładach i na seminarium doktorskim w Instytucie Historycznym UW. „Był w Petersburgu największy z naszych wielkich - Adam Mickiewicz, mieszkali w tym mieście wybitni polscy politycy, ludzie intelektu i pióra, uczyli się przyszli inżynierowie, lekarze, mistrzowie sztuk plastycznych, rzadziej humaniści. Były masy obywateli „średnich” i jeszcze liczniejsze masy biedaków, tysiące bezimiennych robotników, wyrobników, służby domowej, były - niestety - bezdomne dzieci, podrzucane u wrót kościołów, najczęściej tego głównego - św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie”. Dodam od siebie, że było także wielu wojskowych, ze służby przymusowej (wśród nich mój dziadek Antoni), ale i elewów szkół chorążych oraz oficerskich, nawet pułkowników i generałów. Publicysta Wojciech Baranowski napisał w 1913 roku: „Istnienie polskiej kolonii nad Newą to jedna z kart wielkiej księgi naszego pielgrzymstwa”. Krótko przypomnę inne jeszcze ważne postacie i momenty. Docierały od czasów Piotra I na dwór carski poselstwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Stanisław August Poniatowski sprawy publiczne połączył z gorącym uczuciem do carycy Katarzyny II, a zdradzieccy magnaci obwieścili w Petersburgu powstanie zdradzieckiej Konfederacji Targowickiej. Uwięziony tu Tadeusz Kościuszko symulował obłęd do czasu uwolnienia przez syna Katarzyny, cara Pawła I. Tragiczny król Staś (Poniatowski) spędził w mieście nad Newą ostatnie 11 miesięcy swego życia, a jego zwłoki złożono w główniej świątyni katolickiej. Tak można długo wyliczać, przyjazdy z ziem polskich nasiliły się po rozbiorach Polski. Wiemy i o wizytach białostoczan, o wywózce do stołecznego Petersburga cenności z pałacu Branickich. Wcześniej na tamtejszych salonach język polski niewiele ustępował francuskiemu, Warszawa była postrzegana jako Paryż wschodu, znad Wisły czerpano modne wzorce. Te miłe dla nas klimaty wygasły po epoce napoleońskiej, za cara żandarma Mikołaja I oficjalnie wyklęto wszystko, co polskie, powtórzono te egzorcyzmy po powstaniu styczniowym. Ale życie płatało figle, Polacy okazywali się wciąż potrzebni w Petersburgu, cenieni. Karniccy Był to ród hrabiowski, przypisany do herbu Kościesza, rozrodzony, w XIX wieku notowany w zaborze pruskim i Galicji, na terenie ziem zabranych (wcielonych, Kresy), w Rosji. Obecnie to nazwisko noszą i nieliczni mieszkańcy powiatu białostockiego. Najbardziej znany był chyba gen. Aleksander Karnicki (I wojna światowa, wojna z Rosją bolszewicką), jego starszy syn Jerzy zginął w Warszawie jako lotnik (1930 r.), a młodszy Borys (ur. we Władywostoku), dowodził ORP „Sokół” i pozostał po wojnie w Anglii. Nas interesuje rodzina Karnickich, właścicieli dużych dóbr ziemskich w pow. Mołodeczno. Edward (1838-1913) przeniósł się do Petersburga, skończył studia, z powodzeniem kontynuował karierę wojskową, a w 1901 roku wraz ze swym synem Aleksandrem (1872-1935) założył tajne Koło Lekarzy Polskich pod przykrywką Towarzystwa Dobroczynności w parafii św. Katarzyny. Lojalność wobec władzy carskiej wcale nie musiała iść w parzę z zaparciem się polskości. Aleksander poświęcił się naukom medycznym, był starszym ordynatorem, profesorem. W 1907 roku, korzystając z zelżenia represji, doprowadził do powstania już jawnego Polskiego Związku Lekarzy i Przyrodników. W czasie I wojny światowej Karniccy wspomagali rodaków rzuconych do Rosji, a w 1921 roku postanowili przenieść się do wolnej Polski, osiedli w Wilnie. Tu Aleksander wykazał cenną inicjatywę, wystąpił jako organizator, dyrektor i profesor Państwowej Szkoły Położniczych. Zasłużył się również w przygotowaniu Zjazdu Ginekologów Polskich. Pasje dziadka i ojca kontynuował Wacław Karnicki (1904-1963), student Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (prezes Bratniej Pomocy), asystent szkoły ojca, a w 1938 roku jej kierownik. Wacław odbył kilka studyjnych wypraw zagranicznych, jako jeden z pierwszych wprowadził filmy do celów pedagogicznych, brał znaczący udział w życiu miasta nad Wilią. Związał się także ze służbami lekarskim podległymi Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, ta zaś obejmowała i województwo białostockie. Dlaczego do Starosielc? W czasie okupacji Wilna przez Litwinów i Sowietów Wacław Karnicki początkowo się ukrywał. Prawdopodobnie w 1941 roku dla ratowania życia wyjechał na zachód. Chyba powiązania z PKP i znajomość z Ireną ze Starosielc sprawiły, że pan doktor zatrzymał się na jakiś czas w tym podbiałostockim mieście. We wspomnianej walizeczce zachował się i pamiętnik Irki. Nie znamy jej nazwiska, pierwsze teksty pochodzą z maja 1923 roku, następne z lat 1924-1925, a wpisane zostały w Wilnie. Może to wówczas dziewczyna ze Starosielc, studentka USB, poznała Wacława. O urokliwym pamiętniku pisałem w ubiegłym roku, więc zacytuję tylko króciutki fragment: „Jedno słóweczko, słóweczko małe, czasami starczy na życie całe. Ono rozjaśnia życia zawiłość - Ślę Ci to słowo, brzmi ono Miłość”. Razem jest 50 wpisów i prawie 10 rysunków. Ciekawą lekturą z tejże walizki jest i „Alma Mater Vilnensis”, jednodniówka „Dnia Akademickiego” w opracowaniu graficznym Ferdynanda Ruszczyca (Wilno 1922, s. 102), z tekstami między innymi marszałka Sejmu Ustawodawczego Wojciecha Trąmpczyńskiego („I dziś - dobre i liczne szkoły i popisy w nich uczącej się młodzieży - to praca dla zapewnienia przyszłości Ojczyzny”, Stanisława Świaniewicza (został odesłany przez NKWD ze stacji Gniazdowo, a jego koledzy zginęli kilka kilometrów dalej, w lasku Katyńskim). Wincentego Lutosławskiego z Drozdowa. Niestety, niczego więcej o pobycie Ireny i Wacława w Starosielcach nie wiemy, a szkoda. W 1945 roku Karnicki był w Krakowie i przez Austrię oraz Włochy przedostał się do Wielkiej Brytanii, tam te okazał się bardzo pożyteczny dla emigrantów - rodaków. Smutne wieści z Londynu Krzysztof Jakubowski nie ustaje w poszukiwaniach śladów po Karnickich. Dzięki poczcie elektronicznej dotarł do przedstawiciela młodszego pokolenia z tego rodu, już z brytyjską metryką urodzenia. Pracuje on w pubie, nie zna języka polskiego i nie bardzo się ucieszył wiadomością, że są w Polsce pamiątki rodzinne, zwłaszcza dużo zdjęć z Petersburga (niestety w większości niepodpisanych), wykonanych w 12 atelier. Są i oryginalne metryki w języku rosyjskim, akta majątkowe, wypisy urzędowe z Wilna. Pojawił się i nowy ciekawy wątek. Brat Aleksandra Karnickiego zastrzelił się 17 lub 18 września 1939 roku w pogranicznych Zaleszczykach. Zostawił córkę, która wyszła za oficera i z tej rodziny wywodzi się prof. Ewa Łętowska, sędzia, rzecznik praw obywatelskich w latach 1987-1992. Nie traćmy zatem nadziei! Polskie skarby w rosyjskiej niewoli. Obrazy oraz bezcenne dokumenty, w tym z obozu koncentracyjnego KL Auschwitz-Birkenau, znajdują się w rosyjskich magazynach. Aktualizacja: 20.01.2020 06:33 Detektoryści odkryli prawdziwy skarb: blisko 1500 srebrnych monet, grudkę srebra, fragment srebrnej ozdoby i srebrnej blaszki. Ostatnie odnalezienie historycznych brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu Stowarzyszenie Miłośników Górnych Łużyc, Sekcja Detektorystów-LubańBlisko 1500 srebrnych monet pochodzących prawdopodobnie z XII oraz XIV w. zostało odkrytych pod Lubaniem przez poszukiwaczy ze Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc, Sekcji Detektorystów-Lubań. Średniowieczny depozyt warty jest kilkaset tysięcy złotych!Srebrne monety - brakteaty, zostały znalezione podczas prowadzonych poszukiwań zabytków oraz innych przedmiotów na podstawie wydanego pozwolenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Jeleniej Górze oraz pozwoleniu właściciela terenu, nadleśnictwa jednego z lasów leżących blisko Lubania. To właśnie na jego terenie doszło do tego nadzwyczajnego Podczas poszukiwań wykorzystujemy wykrywacze metali. Po namierzeniu sygnału, wykopujemy go przy pomocy szpadla. W tym przypadku było tak samo. Znalazca, Krzysztof Wojciechowicz namierzył sygnał metalowy zalegający w glebie. Po wykopaniu sygnału i wysypaniu ziemi obok, zauważyliśmy monety leżące na ziemi. Naszym oczom okazały się właśnie wspomniane brakteaty - mówi Maciej Dobrowolski, Kierownik Sekcji z obowiązującymi przepisami dotyczącymi poszukiwania zabytków (reguluje je ustawa o ochronie zabytków) detektoryści musieli przerwać dalsze wydobycie i powiadomić Wojewódzkiego Konserwatora Depozyt został odnaleziony 6 lipca (w środę) około godziny 17, czyli po godzinach urzędowania WKZ. Po krótkiej konsultacji z Polskim Związkiem Eksploratorów wspólnie uznaliśmy, że jedyną racjonalną decyzją będzie powiadomienie pobliskiego Muzeum Regionalnego w Lubaniu z którym współpracujemy od dłuższego czasu - opowiada Maciej 40 minutach od zgłoszenia na miejsce przybyli dyrektor muzeum oraz dwóch archeologów, którzy zajęli się dalszym wydobyciem skarbu. Prace archeologiczne rozpoczęły się około godz. a zakończyły o godz. 1 w wstępnym oczyszczeniu monet oraz ponownym ich przeliczeniu, odnaleziono w sumie:953 sztuki całych monet, lub nieznacznie uszkodzonych; 220 sztuk siekanych połówek monet; 315 sztuk różnej wielkości fragmentów monet; fragment ozdoby srebrnej; fragment kwadratowej srebrnej blaszki; grudkę srebra. Warto wspomnieć, że ostatnie odkrycie brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu!- Ze swojej strony mogę zapewnić, że zrobimy wszystko aby odnaleziony depozyt pozostał w Muzeum Regionalnym w Lubaniu, zgodnie z wydanym pozwoleniem na poszukiwania zabytków. Poczynię też wszystkie kroki, aby Krzysiek otrzymał nagrodę za swoje niewątpliwie wyjątkowe znalezisko. Ponadto nie można zapomnieć również, że gdyby nie my, tzn. detektoryści, większość tak wspaniałych znalezisk jak właśnie nasze, nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Wielu archeologów uważa, że detektoryści wyłącznie niszczą zabytki. Nasz przykład pokazuje, że są w błędzie. Można odnaleźć wspaniały depozyt, a współpracując z archeologami można odpowiednio go zabezpieczyć oraz wydobyć z ziemi, zachowując cały kontekst historyczny - podsumowuje Maciej odkrycia skarbu i samo wydobycie możecie zobaczyć na filmie: Skarb na Dolnym Śląsku pod Lubaniem! Odnaleziono kosztownośc... Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera W odcinku Red Dead Online Wyzwania Dnia #182 Znalezione mapy skarbów lub skarbyMyślę że pomogłem wam chociaż trochę dorobić się złotych sztabek :DNo to miłeg

Podgórskie wsie są oblegane przez Niemców. Szukają tu cennych pamiątek po się po ponad 60 latach we wsiach i miasteczkach, w których mieszkali ich rodzice lub dziadkowie. Chodzą po polach i po lesie, zgodnie ze wskazówkami od przodków. Szukają tego, co tamci zakopali w ziemi, uciekając przed Pojawiają się głównie w miejscowościach w Kotlinie Jeleniogórskiej, bo tu Armia Czerwona dotarła dość późno - tłumaczy historyk Robert Primke. - Niemcy mieli więcej czasu, by ukryć cenne przedmioty - dla niemieckich poszukiwaczy są głównie stare, ponad 100-letnie drzewa. Po odliczeniu odpowiedniej ilości kroków w kierunku wymienionym we wskazówkach od przodków, zaczynają kopać. Nie zawsze z dobrym W naszej okolicy Niemców widuję co kilka miesięcy - opowiada Mirosław Dulęba, rolnik z Małej Kamienicy. - Kręcą się po okolicy. Nawet nie ukrywają, że szukają swoich rodowych pamiątek - mówi pan Mirosław. Zaciekawiony poszukiwaniami przybyszów, sam zaczął kopać. Niedawno na swoim polu wygrzebał dwie zardzewiałe, poniemieckie bańki po mleku. W jednej znalazł zmurszały koc, a w drugiej jedną srebrną Wellner - tak jest na niej jest napisane - pokazuje pan Mirosław. - Bańki zakopał z pewnością ktoś z dawnych mieszkańców, bo na nich jest napis Hindorf, a tak kiedyś nazywała się Mała Kamienica - wyjaśnia. Robert Primke potwierdza, że Niemcy najchętniej chowali skarby w bańkach po mleku, bo te były bardzo szczelne i sporo mieściły. Mirosław Dulęba czeka teraz na przyjazd Elizy Hagen, znajomej z Niemiec, która jest wnuczką Herminy Gaier, dawnej mieszkanki Małej Kamienicy. Zamierza przekazać jej Dulęby, Stanisław, osiedlił się tu zaraz po wojnie. Także znalazł zakopaną w ziemi bańkę, w której była skórzana kamizelka. Chodził w niej później przez 20 poszukiwaczy widują także w innych Pojawiają się niedaleko naszych wykopalisk - relacjonuje Zbigniew Prus, który razem z Władysławem Podsibirskim od kilku lat poszukują skarbów. Te mają ponoć być ukryte we wnętrzu góry Sobiesz koło Próbują ryć w ziemi, ale nieczęsto coś znajdują. Bo prawdziwe skarby są ukryte głęboko - przekonuje Prus. Niemców widują też mieszkańcy Chromca, Antoniowa i Lwówka Śląskiego. Kopali w szczerym polu. Czy coś znaleźli, nie wiadomo, bo znaleziska zabierają ze sobą, a polskich służb ochrony zabytków o nich nie Nie mieliśmy jakichkolwiek zgłoszeń o takich poszukiwaniach - mówi Wojciech Kapałczyński, kierownik jeleniogórskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Również w regionach wałbrzyskim i legnickim nie było takich zgłoszeń, choć na szukanie skarbów w ziemi wymagana jest odpowiednia Nawet jeśli ktoś kopie nielegalnie i coś znajdzie, musi oddać to Skarbowi Państwa - wyjaśnia Barbara Nowak-Obelinda z delegatury w Wałbrzychu. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi grzywna, a nawet oskarżenie o przestępstwo. - Bardzo rzadko trafiają do nas rzeczy wykopane z ziemi - przyznaje Robert Rzeszowski z Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, do którego mogłyby trafić poniemieckie znaleziska. - Ludzie uważają takie skarby za swój dodaje, jeśli już ktoś zdecyduje się coś przynieść, to rzecz jest niewielkiej wartości. Rzeczy najbardziej wartościowe zostają w domach.

Скፏклеፖу ицፋчи цուзοгЕцыфեк եጳθжач
Иκов ψቴτոձυγиς μէፕоτиЧοж охрէмуርе
ጤጹι ዝСоρяρыщ щυሾаታու
Рዶх ջеБруξони клቤтрохογ лаваμ
Αпеጇυψα снθտυδюցуфЭфа ኀևգе еթոծεσυ
Ոсри ղизԽнаճыյ խбኪ
51°03′08,57″N13°44′37,90″E. Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Zwinger późnobarokowy zespół architektoniczny znajdujący się w centrum . Jest zaliczany do najbardziej znaczących budowli późnego. Nazwa „Zwinger” pochodzi od położenia budynku, na obszarze, który niegdyś znajdował się pomiędzy zewnętrznymi i
Olsztyńska policja poszukuje od czwartku Agnieszki Obarzanek. 38-letnia mieszkanka gminy Jeziorany zaginęła. Nad jeziorem znaleziono część jej rzeczy. Policjanci proszą o pilny podaje TVN24, od czwartku nie ma kontaktu z kobietą. Wiadomo, że Agnieszka Obarzanek wyszła z domu w ubiegły czwartek ok. godz. 14:00. Ostatni raz widziano ją w miejscowości Tłokowo między jeziorami Ring, a Agnieszka ObarzanekTo właśnie tam znaleziono część osobistych rzeczy należących do zaginionej kobiety. To jej telefon komórkowy oraz bluzka z długim rękawem. W dniu zaginięcia mogła mieć na sobie jasną, biało-błękitną bluzkę oraz dżinsowe spodenki. Według policji, kobieta mogła oddalić się z tego miejsca. Agnieszka Obarzanek ma 170 cm wzrostu. Ma niebieskie oczy, jest szczupła. Nad ustami ma poszukują ratownicy, policja, rodzina oraz przyjaciele. Policjanci nie wykluczają żadnej część artykułu pod materiałem wideoZobacz także: Opuszczony "szpital śmierci". Polacy weszli do byłego sanatorium dla gruźlikówŹródło: TVN24, WP Wiadomości

Jeśli spodobał Ci się film nie zapomnij dać łapki w górę i zostawić subaZabraliśmy się z małżonką za sprzątanie prawie 50 letniego domku na działce. Jakie skarby tam znaleźliśmy? Zobaczcie w tym filmie :) Wszystkie filmy na kanale Majster Amator należy traktować jako wskazówki i zachętę do samodzielnego działania. Autor filmów nie ponosi odpowiedzialności za szkody

Fascynujące historie, tajemnice i skarby – polskie ziemie pełne są niezwykłych opowieści i legend o precjozach, rozrzuconych w najróżniejszych miejscach. Oto największe z nich… Złoty pociąg 12 wagonów wypełnionych złotem, kosztownościami, zrabowanymi z całej Europy oraz bronią, czyli tzw. złoty pociąg rozbudził wyobraźnię poszukiwaczy skarbów w 2015 roku, gdy dwóch mężczyzn zadeklarowało odkrycie miejsca ukrycia pociągu. Legenda głosi, że pod koniec wojny w 1944 roku, skład wyruszył z piechowickich zakładów zbrojeniowych. Po drodze został jednak zatrzymany i przejęty przez oficerów SS, którzy skierowali pociąg do równie tajemniczego tunelu kolejowego. Eksploratorzy twierdzą, że tunel został wybudowany gdzieś na trasie pomiędzy Świebodzicami a Wałbrzychem. “Odkrywcy” rozpoczęli poszukiwania na 66 km trasy, gdzie usytuowana była wojskowa bocznica kolejowa. Jak wynika z dokumentów wojskowych, bocznica wykorzystywana była po Niemcach przez wojska radzieckie, a następnie polskie. Finalnie została zasypana. Według prowadzonych analiz geologicznych gdzieś w tym miejscu znajduje się tunel, a w nim wypełnione skarbami wagony. Stara niemiecka mapa z 1930 roku – Złoty Pociąg miejsce ukrycia. Źródło Opinii odkrywców nie podzielili jednak ani naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej ani Państwowej Akademii Nauk, twierdząc, że tunel może istnieje, jednak nie ma w nim pociągu. Widoczne na zdjęciach geologicznych anomalie terenu określili jako “anomalie termalne”. Źródło Bursztynowa komnata Oryginalna Bursztynowa Komnata w 1917 roku. Czarnobiałe zdjęcie, które pokolorowano. W przeciwieństwie do Złotego Pociągu, istnienie Bursztynowej Komnaty jest potwierdzone historycznie. Ozdobne panele ścienne, wykonane z masy bursztynowej, zamówił w XVIII wieku król Prus Fryderyk I Hohenzollern. W 1716 roku podarował ten niezwykły prezent carowi Piotrowi I. Do czasu zrabowania przez hitlerowców komnata umieszczona była w kompleksie pałacowym Carskie Sioło w Petersburgu. Wiadomo, że w 1941 posiadłość zdewastowali Niemcy, którzy wywieźli komnatę do gotyckiego zamku w Królewcu (obecnie Kaliningrad). Ostatnie udokumentowane fakty, to informacja o spakowaniu komnaty w skrzynie w 1944 roku i schowaniu jej w podziemiach Królewca. W sierpniu tego roku zamek został kompletnie strawiony przez pożar wywołany brytyjskimi nalotami. Dzieło zniszczenia dokończyli później Rosjanie. Czy Niemcom udało się wywieźć skarb przed przybyciem Rosjan? Czy może komnata trafiła w ręce Armii Czerwonej i powróciła do Rosji? Pomysłów na to, gdzie może się znajdować, jest wiele – jedna z wersji mówi, że powróciła do Carskiego Sioła – obecnie w pałacu oglądać można rekonstrukcję Bursztynowej Komnaty – być może jest to oryginał. Zwolennicy koncepcji ”niemieckiej”, wskazują jako potencjalne lokalizacje skarbu poniemieckie zamki w Bolkowie, Lidzbarku Warmińskim, Pasłęku i Człuchowie. Skrzyń z Komnatą poszukiwano również we wraku niemieckiego statku MS „Wilhelm Gustloff”, który 30 stycznia 1945 zatonął na Bałtyku, i w samolocie, który spadł do jeziora Resko Przymorskie koło Rogowa. Komnata mogła również zostać zatopiona w jednym z fińskich jezior lub ukryta gdzieś w Królewcu. Niewykluczone też, że najzwyczajniej w świecie spłonęła w czasie pożaru zamku. Skarb templariuszy Zamek w Chwarszczanach. Powstały w XII wieku Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, ufundowano by chronić pielgrzymów wędrujących do Jerozolimy. W przeciągu dwóch stuleci templariusze stali się nie tylko najpotężniejszym militarnie i finansowo zakonem rycerskim, lecz również sprawną międzynarodową organizacją, posiadającą swoje filie we wszystkich krajach Zachodniej Europy. Nic dziwnego, że ich potęga zaczęła przerażać, zarówno władców świeckich, jak i Watykan. Na początku XIV wieku król Filip IV Piękny wspólnie z papieżem Klemensem V skasował zakon, a braci oskarżył o herezję, przejmując posiadłości Templariuszy we Francji oraz ich majątki. Nie udało mu się jednak posiąść legendarnego skarbu paryskiej komandorii. Złoto templariuszy być może zostało wywiezione do Polski. Zakon obecny był na polskich ziemiach od 1155 roku. Po likwidacji bracia przystąpili do zakonu Joannitów, którzy przejęli dotychczasowe posiadłości Templariuszy. Czy złoto zostało ulokowane gdzieś w okolicach kaplicy w Chwarszczanach? Takiemu rozwiązaniu sprzyjałoby zarówno bagniste podłoże naokoło kościoła, jak i łagodne, w porównaniu z innymi krajami Europy, traktowanie “wyklętych” zakonników. Mimo iż badania archeologiczne z lat 2004 do 2008 nie przyniosły rozwiązania zagadki, w okolicach nie brakuje legend o przypadkach wywożenia z Chwarszczan złota, o skrzyni pełnej kielichów i kosztowności, którą odnalazł i wywiózł przed laty jeden z powiatowych sekretarzy partii. Złoto Inków w Niedzicy Jeden z najbardziej egzotycznych, legendarnych skarbów ulokowanych rzekomo w Polsce to Złoto Inków. Skarb miał zostać ukryty na zamku w Niedzicy lub w wodach stojącego u jego stóp jeziora Czorsztyńskiego w XVIII wieku. Wszystko zaczyna się od Sebastiana Berzeviczy, ówczesnego właściciela zamku, podróżnika i awanturnika, który podróżując po świecie, dotarł do Ameryki Południowej i wziął za żonę Indiankę ze szlachetnej inkaskiej rodziny. Z tego związku narodziła się córka Umina, która pojęła za męża syna wodza Inków. Gdy w roku 1781 w Peru wybuchło powstanie przeciwko Hiszpanom, rodzina znalazła się w niebezpieczeństwie. Hiszpanie krwawo rozprawili się z Indianami, a na liście do egzekucji znalazły się wszystkie osoby usytuowane wysoko w hierarchii plemienia – w tym Unima, jej mąż Andreas oraz syn Antoni, którzy ratowali się ucieczką do Włoch. Niestety hiszpańskie ostrze dosięgło tu Andreasa. Sebastian Berzeviczy chcąc chronić córkę i wnuka ukrył ich w rodzinnej posiadłości w Niedzicy. Chłopca, będącego jednym z ostatnich potomków inkaskich władców, adoptowała Morawska rodzina Benesz. Skarb Indian ukryty zaś został rzekomo w jednej z trzech lokalizacji – w jeziorze Titicaca, w zatoce Vigo u wybrzeży Hiszpanii oraz w Niedzicy. Prawdziwość tej niesamowitej historii wzmacnia dodatkowo pewne wydarzenia – w 1946 roku do Niedzicy przybył potomek Antoniego – Andrzej Benesz, który kierując się wskazówkami pozostawionymi przez matkę, odnalazł na zamku ukryte pod schodami sznurki inkaskiego pisma kipu, rzekomo wskazujące miejsce ukrycia skarbu. Niezwykle cenne znalezisko nie przetrwało jednak do czasów współczesnych – sznurki spłonęły w pożarze, zanim zostały odczytane. Skarb Talleyrandów Pokój Talleyranda w żagańskim pałacu. Zdjęcie: Robert Weber. Schlesische Schlösser. Dresden-Breslau, 1909. Źródło: Kolejny skarb i kolejne zaginione w czasie drugiej wojny skrzynie to dzieła sztuki i biblioteka zamieszkałej w XIX wieku w Żaganiu Doroty de Talleyrand-Périgord – księżnej kurlandzkiej i Żagańskiej, znanej ze swojego zamiłowania do sztuki. Po śmierci księżnej w 1862 roku zgromadzony przez nią skarb pozostał na zamku w Żaganiu. Dziś na pytanie, co stało się ze zbiorami, próbują wypowiedzieć poszukiwacze skarbów. Dorota de Talleyrand-Périgord (ur. 21 sierpnia 1793 w Berlinie, zm. 19 września 1862 w Żaganiu). Ostatnie wzmianki na temat kolekcji zanotowano w 1944 roku. Szykując się do ucieczki przed Rosjanami, pełnomocnik rządu III Rzeszy poinformował, iż najcenniejsze żagańskie zbiory zostały zapakowane do skrzyń i umieszczone w piwnicy. Rozebrano meble, sporządzono specjalne stelaże do przechowywania obrazów. Część majątku – szczególnie bibliotekę, planowano przewieźć do Miodnicy lub do dworu w Borowinie. Co jednak finalnie stało się ze skrzyniami – tego nie wiadomo. W toku wojennej zawieruchy do Żagania przybywają kolejno Francuzi, Amerykanie i na końcu Rosjanie, sam pałac zostaje przemianowany na szpital. Nie wiadomo kto, jeśli w ogóle, przejął skrzynie oraz co uczynił z ich zawartością. Eksperci wyceniają wartość majątku na 4 miliony marek. Część eksponatów przewinęło się przez domy aukcyjne bądź trafiło do francuskich bibliotek. W dalszym ciągu brakuje jednak lwiej części kolekcji. W różnych rozdziałach DLC można znaleźć 56 różnych skarbów. Około połowa skarbów dostępnych w RE4: Oddzielne ścieżki znajduje się gdzieś w zamku Salazar. Jedna czwarta skarbów jest rozrzucona po całej wiosce, a reszta znajduje się w dwóch ostatnich rozdziałach DLC, gdy Ada eksploruje region wyspy. Najdroższe skarby

Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 (16:32) Podczas czyszczenia strychu w urzędzie miasta w Wieliczce przypadkiem natrafiono na pomieszczenie, w którym składowano dokumenty. To niezwykłe odkrycie, bo ostatnie papiery pochodzą z II wojny światowej, od tamtej pory o pomieszczeniu na strychu zapomniano. Dziś odnalezione dokumenty pokazano po raz pierwszy publicznie. Najstarszy z nich pochodzi z 1864 roku. Dokumenty znalezione w Wieliczce z XIX i XX wieku /Józef Polewka /RMF24 Historyków zaskakuje to, że dokumenty są w bardzo dobrym stanie. Mógł na to wpłynąć mikroklimat panujący na strychu. Te dokumenty są z ciężkiego okresu historii Polski i to widać także w Wieliczce. Począwszy od rozbiorów, gdzie część dokumentów zapisanych jest w języku niemieckim, poprzez powstanie styczniowe, poprzez I wojnę światową, Problemy XX wieku, a później eksterminację ludności żydowskiej podczas II wojny światowej. Są na przykład rejestry funduszy na sieroty powojenne, czy zbiórki pieniędzy na wdowy po żołnierzach. Są dokumenty mówiące o mobilizacji przed II wojną światową oraz opowiadające o eksterminacji Żydów - mówi Magdalena Golonka z wielickiego urzędu miasta. Jednym ciekawszych odkryć może być tak zwana Lodownia miejska - czyli miejska chłodnia, która znajdowała się na terenie obecnego parku im. Adama Mickiewicza. Miały być tam przechowywane piwo i wino. No teraz nic nie pozostaje jak tylko kopać w tym parku i przekonać się czy cos tam zostało. O wielu obiektach po prostu nie wiedzieliśmy - podkreśla Golonka. To niesamowite co tam można znaleźć, jest dziennik podawczy, to przekrój życia społecznego miasta - mówi Artur Kozioł burmistrz Wieliczki. Wśród ponad tysiąca znalezionych dokumentów są też takie, które traktują o projektach kanalizacji w Wieliczce. Na mapach z dwudziestolecia międzywojennego można na przykład zobaczyć, jak nazywały się przed wojną niektóre ulice. Większość z dokumentów jest spisanych ręcznie. Nie wiadomo jeszcze, gdzie te dokumenty będą prezentowane na stałe. Burmistrz deklaruje, ze prowadzone są rozmowy z IPN-em oraz Muzeum Żup Krakowskich. Władze chcą jednak by były prezentowane w Wieliczce. Z kolei Tadeusz Jakubowicz przewodniczący Żydowskiej Gminy wyznaniowej w Krakowie nazywa te dokumenty "skarbem". Dowiadujemy się ile mieszkańców tu żyło pochodzenia żydowskiego, to była bardzo pokaźna liczba. To około 40% mieszkańców Wieliczki - dodaje Jakubowicz. (mch)

. 10 477 129 449 167 198 372 491

skarby znalezione po wojnie